Witamy serdecznie na portalu Gaymateo.pl - pierwszym polskim normalnym gay portalu! Powiedz o nas swoim znajomym!
zakaz

Zobacz temat

Pomys�.
Mam pewien pomys�, ale nie wiem, jak d�ugo zajmie mi jego zrealizowanie.

Na �cianie wielka kartka A0, albo dwie. Na nich rozpisane WSZYSTKIE najdrobniejsze, po��czone aspekty mojej wiedzy. (ezoteryczna, naukowa, technologia, komputery, paranormalne zjawiska, demony, anio�y, ludzie, psychika, niesamowite zjawiska, futuryzm, uk�ad s�oneczny, teorie spiskowe, religie, B�g, duchowo��, dusza, uczucia, kryptozoologia, paleoastronautyka, Atlantyda, nazi�ci, artefakty, legendy, mity, magia...) to tylko g��wne aspekty. G��wne. Te wszystkie podziel� na najdrobniejsze znane mi z ksi��ek i Internetu rzeczy, Do tego dodam artyku�y, zdj�cia, wydruki z neta... I do ka�dego wszystko opisz�, co wiem. No i filozofia... te�. Og�lnie to b�dzie jakie�... 200-300 oddzielnych temat�w. Powstanie na �cianie co� jak to, co robi� detektywi w serialach - mapki, artyku�y, zdj�cia, notatki... Ca�a zgromadzona przez 20 lat wiedza na jednej �cianie.

Umieszcz� j� w drugiej cz�ci swojej przygodowej ksi��ki. Na razie mam 160 stron pierwszej i do Gwiazdki sko�cz�.

Co o tym s�dzicie? Mog� wklei� rozdzia� albo kilka do oceny, jak si� moj� ksi��k� czyta.

Fragment ksi��ki. Prosz� o ocen�, czy m�g�bym to wyda�. Wyrwane z kontekstu.

***********************
Nad Atenami zapad�a ju� g��boka noc, lecz Hektor nie przejmowa� si� tym. I tak nie m�g� zasn��. Nie, �e nie chcia�. M�c, a chcie� to dwie r�ne rzeczy. Zegar pokazywa� ju� p�noc, zaczyna� si� nowy dzie�.
24 maja 2012 roku mia� by� dos�ownie s�dnym dniem dla m�odego Aganopulosa i jego rodziny, ale nikt, ani Hektor, ani sam Aganopulos, nie wiedzieli o tym. Jeszcze. Na razie podw�adny Hirsiga czeka� niecierpliwie na jakiekolwiek wie�ci od swych ludzi, rozes�anych po mie�cie, jak i od tych w Buenos Aires. Obie grupy mia�y wpa�� cho�by na jaki�, drobny �lad zaginionej kopii Necronomiconu. Niestety, wie�ci jak nie by�o, tak nie by�o.
Hektor raz za razem nerwowo zerka� na drzwi, przez kt�re w ka�dej chwili m�g� wej�� rozw�cieczony Aleister, zaraz jednak szybko wraca�, odp�dzaj�c ponure my�li, do konsoli i patrzy� na kilka plazmowych telewizor�w na �cianie. Bacznie �ledzi� pojawiaj�ce si� na nich zdj�cia z kamer miejskich, oraz mapy z naniesionymi na nie czerwonymi punkcikami, oznaczaj�cymi przemieszczaj�cych si� cz�onk�w Kr�gu. Niestety, �aden z nich nie odzywa�. Ani jednej, cho�by najmniejszej informacji od kilku godzin. Nic. Zupe�nie nic. Zaczyna� si� powa�nie denerwowa�.
Je�li nikt si� nie odezwie, je�li szybko nie wpadn� na jakikolwiek trop Necronomiconu, to on, Hektor, nikt inny, poniesie tego konsekwencje. Hirsig nigdy nie przebacza�, nawet swoim w�asnym ludziom, je�li go zawiedli. Nie chcia� tego. Nie chcia� go zawie��. Zbyt mocno si� ba�, by pozwoli� sobie na jakiekolwiek uchybienie. Pami�ta� wci�� biednego m�odego Pablo.
By� obiecuj�cym, oddanym cz�onkiem Kr�gu. Jednak podczas jednej z akcji przeciw Agencji, gdy mieli pojma� pewnego cz�owieka obdarzonego przez natur� skrzyd�ami podobnymi do s�pich, Pablo rzuci� si� na ziemi� i skamla� jak pies, byleby tylko nikt go nie zabi�. A na koniec zbieg� i przy��czy� si� do Agencji. Aleister osobi�cie go dopad�, obdar� ze sk�ry, metodycznie i powoli, po czym wrzuci� do do�u z sol�. Pablo umiera� w straszliwych m�kach jeszcze d�ugo.
Na to wspomnienie Hektor poczu� ciarki. Musi szybko co� wykombinowa�... Cokolwiek! Spojrza� na pusty kubek po kawie. Trzeba zaparzy� sobie nast�pn�. Wsta� i podszed� do stoj�cego na stoliku ekspresu i nala� sobie mocnej, s�odkiej, czarnej kawy. Upi� du�y �yk, gdy za jego plecami co� zapiszcza�o. Odwr�ci� si� gwa�townie. Tak! Tak! Wreszcie kto� si� odezwa�!
Podbieg� do konsoli, uprzednio odstawiwszy kubek na stolik. Nacisn�� zielony przycisk odbioru po��czenia.
- Aleksyj! Jakie wie�ci? - spojrza� na zaro�ni�t�, odpychaj�c� twarz swego rozm�wcy. Pi��dziesi�cioletni, krzepki Rosjanin nie dba� ani o sw�j wygl�d, ani o opini�. Pi� na um�r. Gardzi� alkoholami maj�cymi mniej ni� 30% czystego alkoholu w sobie. Nikt specjalnie go nie lubi�, ale ten ros�y, pot�ny syn tajgi by� niebywale brutalnym cz�owiekiem, wi�c znakomicie wywi�zywa� si� z powierzonych mu zada�. Wyznawa� nadal kult duch�w i przodk�w, w�a�ciwy szamanizmowi mieszka�c�w Rosji. Co wi�cej, jego moce pozwala�y mu na kontakt z duchami oraz na leczenie rannych towarzyszy. Potrafi� te� zasi�ga� rady w krytycznych sytuacjach i znajdowa� wyj�cia i odpowiedzi u duch�w i, jak utrzymywa�, tak�e bog�w i bogi� szama�skich. Nikt zbytnio nie dawa� temu wiary, co nie umniejsza�o zas�ug i nieco niepokoj�cych zdolno�ci zdobywania informacji jakby znik�d. Mo�e wi�c nieco prawdy by�o w tym ca�ym jego szamanizmie?
Aleksyj spojrza� na swego szefa i u�miechn�� si�. Co prawda bardziej przypomina�o to drapie�ny grymas, ale Hektor wola� bra� to za dobr� monet�, wi�c uzna� to za u�miech.
- Wiem na razie tylko tyle, �e Necronomicon znajduje si� teraz w Atenach. Odnalezienie go tak�e nie powinno by� dla ciebie zbyt trudnym zadaniem. Wystarczy, ze uda mi si� wycisn�� z bibliotekarza, gdzie dok�adnie znajduje si� adresat paczki z nasz� ksi�g�.
Hektor poczu� dreszcz biegn�cy wzd�u� kr�gos�upa. Wiedzia� dok�adnie, w jaki spos�b Rosjanin zamierza uzyska� informacje od swej ofiary. I, co najbardziej prawdopodobne, �w bibliotekarz z Uniwersytetu Buenos Aires nie po�yje d�ugo. No, ale c�...
- R�b, jak uwa�asz. Ale prosz�, upozoruj wypadek, je�li ju�, rozumiemy si�?
- To rozumie si� samo przez si�, szefie. - powiedzia� rosyjski szaman, i roz��czy� si�.
- Ufff... to kiedy� zejd� na serce, s�owo daj�! - westchn�� dow�dca ate�skiej filii Kr�gu. Osun�� si� ci�ko na fotel.
- Mo�e i zejdziesz szybciej, ni� s�dzisz, je�li zaraz nie dasz mi dobrych wie�ci. - odezwa� si� za jego plecami twardy, lodowaty g�os.
- Panie... - poderwa� si� i sk�oni� niemal w pas przed swym zwierzchnikiem. - Wie�ci s� pomy�lne. Wiemy, �e Necronomicon jest tutaj. W Atenach.
- Gdzie? - warkn�� Hirsig.
- Aleksyj zaraz to ustali, spokojnie. Przed �witem b�dziemy na pewno znali dok�adne po�o�enie ksi�gi. Je�li szcz�cie nam dopisze, nied�ugo znajdzie si� na pa�skim biurku.
- Znakomicie. Po�� si� spa�, Hektorze. Wygl�dasz okropnie. A min� masz tak�, jakby� mia� przed sob� samego diab�a.
Trzasn�y drzwi gabinetu Aleistera, za� Hektor otar� spocon� twarz. Usiad� ci�ko i zamkn�� oczy. Wyobrazi� sobie swoje ciche, spokojne miejsce... Ogr�d, bia�� altank�, po kt�rej pn� si� r�e, winnic� i pi�kn�, dwupi�trow� will�. Wszystko po�o�one na szczycie klifu z widokiem na ocean w dole. Przypomnia� sobie, jak siada� na bia�ej �aweczce i zaczytywa� si� w Iliadzie Homera, jak ch�on�� z zapartym tchem przygody Odyseusza, jak pogr��a� si�, pij�c m�ode, nieco cierpkie wino, w marzeniach czy w poezji takich mistrz�w, jak Dante Alighieri czy Wergiliusz, przypomnia� sobie, jak w pi�kny, lipcowy poranek czyta� Bosk� komedi�, oczami wyobra�ni krocz�c wraz z Dantem i Wergiliuszem przez Piek�o, Czy�ciec i Raj... Otworzy� oczy. Znowu siedzia� przed komputerem i ekranami w filii Kr�gu. Rzuci� okiem na drzwi do gabinetu Aleistera.
- Jakbym mia� przed sob� samego diab�a... Czasami tak my�l�, �e pracuj� z samymi diab�ami...
*************************
Gdy w Atenach dochodzi�a pierwsza w nocy, nad Buenos Aires �wieci�o pi�kne s�o�ce. Chyli�o si� ju� ku zachodowi, barwi�c niebo pastelowymi kolorami – be�owym, r�owym i kremowym. Jednak nie dane by�o widzie� tego dw�m osobom w bibliotece Uniwersytetu. Okna by�y zas�oni�te, drzwi zamkni�te na g�ucho, dodatkowo zabarykadowane krzes�ami i stolikami. W wielkiej sali pe�nej p�ek z ksi��kami panowa� mrok. Jedynie w dalekiej cz�ci sali pali�a si� jedna sufitowa lampa. O�wietla�a scen� jak z filmu kryminalnego.
Ledwo rozmowa z Hektorem zosta�a sko�czona, bezlitosny Rosjanin podszed� do przywi�zanego do krzes�a, pi��dziesi�cioletniego, siwiej�cego ju� niego, bibliotekarza. Oczy rozszerzone ze strachu i brudna, stara szmata pe�ni�ca rol� knebla sprawi�y, �e Aleksyj roze�mia� si�. By� to jednak, co dziwne, prawdziwie weso�y �miech. Podszed� do swego wi�nia i wyj�� du�y, zakrzywiony n� my�liwski. Popuka� go czubkiem no�a w nos.
- Daj� ci ostatni� szans�. Albo dasz mi ten adres, albo ju� nikt ci� nie zobaczy. Jedynie wzmianka w gazecie o twym tajemniczym znikni�ciu po tobie pozostanie. I pusta trumna, zakopana sze�� st�p pod ziemi�. Chcesz tego? – przejecha� no�em po policzku bibliotekarza, zostawiaj�c krwaw� szram�. – Chcesz?
- Uuumm… - wycharcza� bibliotekarz zza knebla.
- Nie mog� ci� zrozumie�, niestety. - roze�mia� si� z w�asnego dowcipu. Wyszarpn�� szmat� z ust ofiary i z�apa� d�oni� go za podbr�dek. - Gadaj, je�li chcesz �y�, �ajzo!
- Dobrze, dobrze, powiem! - wychrypia�. - Powiem!
- Brawo! Zamieniam si� w s�uch!
- Ehhh... musz� podej�� do komputera! Mam w bazie adres tego ch�opaka z Aten, kt�ry zam�wi� Necronomicon! Nie powinni�my go w og�le wypo�ycza�, ale...
- Po prostu daj mi ten cholerny adres! - uderzy� go w twarz. Przeci�� wi�zy na nadgarstkach i podni�s� go z krzes�a, bole�nie wykr�caj�c mu rami� do ty�u. Popchn�� go w kierunku biurka, na kt�rym sta� komputer.
- Daj mi chwil�! Musz� si� zalogowa� i odnale�� adres! - poprosi�.
- Tylko bez numer�w, jasne? Albo ju� nie �yjesz, �ajzo! Zrozumiano?! - krzykn��, staj�c za nim z za�o�onymi na piersiach r�kami.
- O-oczywi�cie! Ma si� rozumie�! - podszed� na chwiejnych nogach do biurka, i, udaj�c, ze zwyczajnie chwyci� si� blatu, nacisn�� ukryty pod nim przycisk cichego alarmu. W ko�cu usiad�, w��czy� komputer i zalogowa� si� do systemu.
W tym czasie rosyjski szaman przypomina� sobie, w jaki spos�b wszed� do Uniwersytetu Buenos Aires. U�miechn�� si� na to wspomnienie. Nigdy jego robota nie by�a a� tak prosta! Zwyczajnie wszed� do biblioteki w stroju wo�nego. Nawiasem m�wi�c, wo�nego, kt�rego uprzednio pozbawi� �ycia i zamkn�� w jego w�asnej kanciapie. Wkroczy� do biblioteki, powiedzia�, �e wszyscy maj� opu�ci� pomieszczenie, gdy� chce posprz�ta� i poodkurza�. Zreszt� akurat nadchodzi�a pora zamkni�cia biblioteki. Ledwo ostatni studenci opu�cili j�, zamkn�� drzwi na klucz i zabarykadowa� je, uprzednio zwi�zawszy bibliotekarza. A� za �atwo. Czu�, pod�wiadomie mia� �wiadomo�� tego, �e co� si� nie uda. Ale wszystko sz�o dobrze... Przynajmniej na razie.
- Masz?! - warkn��.
- Tak, tak, mam! - chwyci� kartk� z wydrukowanym adresem ch�opaka z Aten i poda� j� Rosjaninowi.
- Ulica Dionizego Areopagity... To w pobli�u Muzeum Akropol? - spyta�. Zna� t� okolic�, by� tam par� razy.
- Z tego co wiem, tak. - skin�� g�ow� bibliotekarz. - By�em tam kiedy�.
- Znakomicie... Znakomicie.
- Wi�c teraz mnie pu�cisz? - spyta� m�czyzna z nadziej� w g�osie.
W odpowiedzi rosyjski szaman roze�mia� si� g�o�no.
- O nie nie nie! Nie mog�! Przecie� mnie widzia�e�! - powiedzia�, podchodz�c do niego z podniesionym no�em, got�w wbi� mu go w gard�o.
- Nie, prosz�, nie! - krzykn�� bibliotekarz, cofaj�c si� gwa�townie, i uderzaj�c bole�nie o biurko, zza kt�rego wsta�.
W tym momencie rozleg�o si� g�o�ne walenie do drzwi biblioteki.
- Co do...?! - krzykn�� zdumiony Rosjanin, odwracaj�c si� w ich kierunku. Szans� wykorzysta� pi��dziesi�ciolatek, by rzuci� si� na swego oprawc�. Uderzy� go pi�ci� w skro�, niemal go og�uszaj�c. - Ty �ajzo! Ju� nie �yjesz!
Aleksyj pr�bowa� trafi� na o�lep no�em bibliotekarza, ale przeci�� tylko powietrze. Rzuci� si� p�dem do ucieczki akurat w chwili, gdy policjanci taranem wywa�yli drzwi, rozbijaj�c przy okazji w drzazgi stolik i krzes�o.
- Kurwa! - krzykn�� rosyjski cz�onek Kegu i rzuci� si� w stron� okna. Nie mia� wyboru. Wyj�cia z pomieszczenia zablokowane, pozostawa�o tylko to jedno, kt�re musia� zrobi� sobie sam. Rozp�dzi� si�, zamkn�� oczy i...
- Sta�! Nie ruszaj si�, bo strzelam! - us�ysza� za sob� g�os policjanta. Ale by�o to ostatnie, co do niego dotar�o z biblioteki. Chwil� p�niej czu� ju� p�d powietrza i ostre kawa�ki szk�a wbijaj�ce si� w sk�r�. Na szcz�cie, byli na parterze, wi�c wpad� tylko w krzaki, rozrywaj�c sobie ubranie.
- Musz� st�d szybko zwia�! - rzuci� si� do ucieczki mi�dzy drzewa. Musia� szybko dosta� si� do filii Kr�gu i poinformowa� Aleistera o tym, czego si� dowiedzia�.
*******************
Drzwi prowadz�ce do azylu, samotni przyw�dcy ate�skiej filii Agencji, otworzy�y si�. Wszed� przez nie m�ody, rudy cz�owiek w okularach w rogowej oprawce. A w�a�ciwie to wbieg�. �pieszy� si�. Musia� szybko odnale�� swego prze�o�onego. To, czego si� dowiedzia�, musia�o jak najszybciej trafi� do niego. Musieli natychmiastowo dzia�a�! Nie by�o ani chwili do stracenia, los zsy�a� im kolejn� szans� na dopadni�cie Aleistera Hirsiga! A, co wa�niejsze, na uratowanie niewinnego cz�owieka przed �mierci� z jego r�k.
Bieg� po mi�kkim mchu, szukaj�c Adonisa. Nigdzie jednak go nie widzia�.
- A, tutaj poszed�! - szepn�� do siebie, widz�c �lady st�p na piasku ma�ej pla�y. Pod��y� tym tropem.
- Prosz� pana! Jest pan tu?! Halo!
Adonis otworzy� oczy i podni�s� si� z piasku. Usiad�, opl�t� r�koma kolana i spojrza� na zbli�aj�cego si� ku niemu m�czyzn�.
- Tutaj jestem! Czemu mi przeszkadzasz? - zapyta� cierpkim tonem. Nie lubi�, dos�ownie nienawidzi�, gdy ktokolwiek w jakiejkolwiek sprawie niepokoi� go w jego samotni. Zw�aszcza wtedy, gdy odwiedza� swe ulubione miejsca w r�wnoleg�ym �wiecie.
- Najmocniej pana przepraszam! - agent stan�� w rozkroku, opieraj�c d�onie na kolanach. Musia� z�apa� dech. Bieg� sprintem przez kilkaset metr�w. - Ale to naprawd�... naprawd� wa�ne!
- O co chodzi? - zapyta� dow�dca filii, nie wstaj�c z piasku.
- O Aleistera Hirsiga! A w�a�ciwie... w�a�ciwie chodzi o jego nowy cel!
To sprawi�o, �e Adonis poderwa� si� czym pr�dzej z pla�y i krzykn�� tylko kr�tko:
- Prowad�!
Zacz�li i�� szybko w kierunku wyj�cia z ogrodu. Min�li drzwi i skierowali si� w milczeniu ku centrali filii. Zbiegli po schodach i znale�li si� przed konsol�, przy kt�rej siedzieli agenci. Wszyscy wygl�dali na wyj�tkowo zelektryzowanych i poruszonych najnowszymi wie�ciami, w kt�re mieli za chwil� wtajemniczy� swego szefa.
- Jak wygl�da sytuacja? - spyta�, patrz�c na ekrany telewizor�w i monitor�w. Pokazywa�y jak�� kropk� zaznaczon� na mapie Aten oraz map� �wiata z zaznaczonym punkcikiem Buenos Aires.
- Szczerze m�wi�c, fatalnie. - odezwa� si� ze �rodkowego ekranu m�ody, m�wi�cy z silnym akcentem, Brazylijczyk. By� opalony, mia� jasne, kr�tko ostrzy�one w�osy, pi�kne rysy twarzy i jasnob��kitne oczy.
- Co to znaczy „fatalnie”?
- Kilkana�cie minut temu do biblioteki Uniwersytetu w Buenos Aires wtargn�� ten cz�owiek. - twarz dow�dcy brazylijskiej filii Agencji przys�oni�a na moment klatka z filmu z kamery przed drzwiami wej�ciowymi Uniwersytetu. Przedstawia�a jakiego� cz�owieka.
- Kto to jest? - spyta� Adonis, patrz�c na nieco nieostr�, ale wyra�nie zaro�ni�t�, odpychaj�c� twarz. Zlustrowa� uwa�nie str�j, do�� nietypowy, tego m�czyzny. Kurtka z brz�kad�ami, sk�rzane spodnie, i jaki� ma�y b�benek przywi�zany do pasa. - Wygl�da na Rosjanina. Szaman?
- Bingo! - ucieszy� si� Brazylijczyk. - Nazywa si� Aleksyj. Tylko tyle wiemy, nazwiska nie znamy. Jest szamanem, wyznaje jedn� z najstarszych religii �wiata. Pochodzi z rosyjskiej tajgi. S�ynie podobno z wielkiego okrucie�stwa.
- Jak kto� taki dosta� si� do biblioteki? Wyja�nisz mi to, Fernando?
- Mniej-wi�cej tak. - rzek� nieco zniesmaczonym g�osem. Tym razem jego twarz przys�oni� fragment filmu z kamery. Rosjanin og�uszy� jakiego� cz�owieka na korytarzu i wci�gn�� go do pobliskiego pokoju wo�nego. Po chwili wyszed� w jego ubraniu. - Potem zabarykadowa� si� w bibliotece. Na pocz�tku s�dzili�my, �e to tylko wo�ny chce posprz�ta� pok�j. Ale tak nie by�o.
- Sk�d ten wniosek? - Adonis za�o�y� r�ce na piersiach, lustruj�c wzrokiem swego rozm�wc�.
- Komenda policji otrzyma�a wezwanie cichego alarmu z biblioteki. Gdy przyjecha�a policja, Aleksyj uciek� przez okno. Mimo po�cigu, wymkn�� si�.
- Czego konkretnie chcia�?
- Adresu.
Adonis zmarszczy� brwi. - Adresu? Czyjego adresu?
- Ch�opaka, kt�ry wypo�yczy� Necronomicon, kt�ry przechowywali�my w Bibliotece Uniwersytetu od paru wiek�w. Nasz cz�owiek, bibliotekarz, niemal nie przyp�aci� ataku Aleksyja w�asnym �yciem. Jednak nic wielkiego mu si� nie sta�o. - wyja�nia� dalej Fernando.
- Masz ten adres? To ta kropka? - spyta� siedz�cego przy konsoli agenta.
- Tak. Ulica Dionizego Areopagity. To w pobli�u Muzeum Akropol.
- Dobrze. Mamy do niego kontakt? - spyta� Adonis.
- Owszem. Mamy jego IP i adres e-mail. Akurat jest online. - skin�� g�ow� agent.
- Znakomicie. Piszcie. Musimy go ostrzec. - zakomenderowa� przyw�dca filii ate�skiej.
- Co mu napisa�?
- Podyktuj�.
*******************
Zegar na pasku zada� komputera pokazywa� ju� pierwsz� w nocy. Zmieni�a si� data. M�ody Aganopulos nadal �l�cza� nad lektur� Necronomiconu, kt�ry uda�o mu si� zdoby�. Im wi�cej czyta�, tym bardziej go to fascynowa�o. Dowiedzia� si� ogromnej ilo�ci informacji o r�norodnych demonach, istotach i bytach, o kt�rych dotychczas m�g� przeczyta� jedynie w Internecie. Teraz jednak patrzy� na wszelkie te legendy, mity i podania z zupe�nie innej perspektywy. Nie m�g� uwierzy�, �e ta ksi�ga zawiera tak wiele wiedzy, tak ogromn� ilo�� wskaz�wek, porad i przestr�g dotycz�cych �wiata b�d�cego jakoby zupe�nie innym. Nie wierzy� w to. Nie wierzy� w istnienie takich stworze�, jak strzygi, devy, d�iny, ifryty, golemy, ruogarou, gargulce... Nie wierzy� w istnienie �wiata astralnego czy Piek�a takiego, jakie przedstawia�a ta ksi�ga. Inny �wiat? Inny wymiar? Bzdura!
No, mo�e r�ne teorie spiskowe i ciekawostki w Internecie m�wi�y o innych wymiarach, mo�e nawet fizyka konwencjonalna i kwantowa wspomina�y o mo�liwo�ci istnienia �wiat�w alternatywnych i mo�e Aganopulos zna� teori� wielo�wiata, ale to?!
Nie m�g� po prostu zaakceptowa� tego, �e w czasach kr�la Salomona powsta�a dziedzina wiedzy, zwana ezoteryk�. Nie wierzy�, i� to jest mo�liwe przywo�anie i podporz�dkowanie sobie jakiego� demona jakim� pentagramem narysowanym kred� na ziemi. Nie wierzy� w przywo�anie ogromnych staro�ytnych b�stw, nie wierzy� w istnienie godform. Po prostu to by�o za wiele jak dla do�� racjonalnego ch�opaka.
Oczywi�cie, interesowa� si� rzeczami, co do kt�rych nie by�o ca�kowitej pewno�ci w kwestii ich autentyczno�ci, ale to by�o hobby. M�g� wiele zaakceptowa�, ale zamiana metalu w z�oto przez alchemik�w, przywo�anie demon�w i istot niematerialnych, istnienie innych ras inteligentnych... To by�o odrobin� za wiele. Zaakceptowa� istnienie cywilizacji pozaziemskich, ale, mimo wszystko, nie by� w stanie zaakceptowa� istnienia innych wymiar�w. Mo�e zwyczajnie by�o mu wygodniej, gdy tak o tym my�la�?
- Bzdury! - zamkn�� ksi�g� i odwr�ci� si� od biurka. - To niemo�liwe!
Tak. To prawda. Aganopulos si� zwyczajnie ba� tego, �e mo�e istnie� tak wiele niezwyk�ych istot i rzeczy, tak dalece wymykaj�cych si� konwencjonalnej nauce. Ale, z drugiej strony... Fascynowa�o go to. Dotkn�� jeszcze raz czarnej ok�adki Necronomiconu. Szybko jednak odrzuci� od siebie my�li o nim i poszed� do ��ka.
Rozebra� si� i po�o�y� spa� w swoim pokoju. Nie m�g� jednak zasn��. Co� nie dawa�o mu spokoju. Czu� niepok�j. Intuicja podpowiada�a mu, �e, zdobywaj�c Necronomicon, znalaz� si� w wielkim niebezpiecze�stwie. Tylko, u licha, nie wiedzia�, w jakim.
Usiad� i wpatrzy� si� w ciemno��. Przed oczami zacz�y pojawia� mu si� ryciny z ksi�gi, kt�ra le�a�a teraz w piwnicy. Przeszed� go dreszcz i po raz pierwszy w �yciu pomy�la�, �e ciekawo�� i ch�� wiedzy wcale nie prowadz� do czego� dobrego. Odgoni� jednak szybko te natr�tne my�li, po�o�y�, zamkn�� oczy i pr�bowa� zasn��. Ledwo jednak zamkn�� oczy, do jego uszu dobieg� d�wi�k z w��czonego nadal laptopa, stoj�cego na biurku, kt�ry wzi�� z piwnicy.
Sygna� nadej�cia wiadomo�ci e-mail.
- Wiadomo��? O pierwszej dwadzie�cia w nocy? Kto si� dobija o tej porze?! - odwr�ci� si� na drugi bok, ale jaki� wewn�trzny g�os szepta� mu wci�� do ucha „Przeczytaj, to wa�ne.” Wsta� wi�c, otworzy� laptop i spojrza� na list� wiadomo�ci odebranych. Nie zna� tego adresu. Klikn�� dwa razy i ju� mia� przed oczami tre�� wiadomo�ci. Tego nie spodziewa� si� zupe�nie.
- „Witam, Panie Aganopulos. Wiemy, jak� ksi�g� Pan posiada. Wiemy, sk�d pochodzi i jakie tre�ci zawiera. Wpad� Pan w co�, w co na pewno nikt na Pana miejscu nie chcia�by wpa��. Prosz� mi wierzy�, jest Pan w naprawd� du�ym niebezpiecze�stwie. Zdobywaj�c dla siebie, jak s�dz�, z czystej ciekawo�ci, jedn� z niewielu kopii Necronomiconu, �ci�gn�� Pan na siebie zainteresowanie bardzo wp�ywowych i niebezpiecznych os�b. Os�b, kt�re nie cofn� si� przed niczym, by posi��� wiedz� zawart� w ksi�dze, kt�r� Pan posiada. Os�b, kt�re zabij� Pana i Pana rodzin�, by tylko osi�gn�� sw�j cel.” - Aganopulos poczu� dreszcz na plecach. Je�li autor pisa� serio, to naprawd� wpad� w niez�e tarapaty. Czyta� dalej. - „Je�li zale�y Panu na �yciu swoim i swej rodziny, w co nie w�tpi�, stawi si� Pan tam, gdzie Panu ka��. Na Pa�skie szcz�cie, reprezentuj� organizacj� r�wnie pot�n� lub pot�niejsz� od tej, kt�r� reprezentuj� ludzie, kt�rzy zaczn�, lub ju� zacz�li, Pana szuka�. Prosz� stawi� si� jak najszybciej na plac, na kt�rym sta�a w niegdysiejszych czasach, staro�ytna �wi�tynia Zeusa Olimpijskiego w Atenach. Pozdrawiam, Przyjaciel.”
Aganopulos siedzia� przez chwil�, oniemia�y. Jego m�zg zacz�� wreszcie funkcjonowa� na coraz szybszych obrotach. Wsta� i zacz�� chodzi� w t� i z powrotem po pokoju. Wreszcie podj�� decyzj�. Stawi si� przed �wi�tyni�, gdzie kaza� mu ten cz�owiek. Je�li naprawd� nie k�ama� i chcia� pom�c, on, Aganopulos, musia� skorzysta�.
Przypomnia� sobie to, co wiedzia� o �wi�tyni Zeusa Olimpijskiego w Atenach. By�a to �wi�tynia uko�czona w roku 131 przez cesarza Hadriana. Rozpocz�to jej budow� w VI wieku przed nasz� er�, za czas�w Pizystrata. Przerwano budow� po obaleniu syna Pizystrata, Hippiasza. �wi�tyni wreszcie sta�a si� najwi�ksz� w ca�ej staro�ytnej Grecji. Hadrian kaza� umie�ci� dwa pos�gi we wn�trzu �wi�tyni – kopi� Zeusa z Olimpii i swoj� w�asn� podobizn�. Do naszych czas�w przetrwa�o tylko 15 kolumn, reszta le�y w kawa�kach na wytyczonym stanowisku architektonicznym, za� pos�gi zagin�y.
Aganopulos dok�adnie wiedzia�, gdzie znajduj� si� te ruiny. Nie by�o czasu na my�lenie, wzywanie policji czy cokolwiek takiego. Wyj�� z szafy plecak, wpakowa� do niego par� ubra�, spodnie, bluz�, koszulk�, bielizn�. Wyszuka� scyzoryk, latark�. Sprawdzi�, czy dzia�a. Na szcz�cie dzia�a�a. Nie mia� jednak �adnej broni jako-takiej. Krytycznie spojrza� na pistolet na kulki, kt�ry posiada�. Niewiele nim zdzia�a, ale w reszcie uzna�, �e lepsze to, ni� nic. Wsadzi� go za pasek od spodni. Ubra� kurtk� i najciszej, jak tylko umia�, wyszed� z pokoju.
Spojrza� na lewo i na prawo. Nikogo. Na palcach zszed� po schodach, staraj�c si� spieszy�, ale nie obudzi� przy tym rodzic�w. Nie wyja�ni�by jej tego wszystkiego, a nawet je�li, to by to wszystko zbagatelizowa�a. Podszed� do drzwi od piwnicy, uchyli� je i zapali� �wiat�o. Pusto. Zbieg� po schodkach i podni�s�, niemal nabo�nie i delikatnie, ksi�g� z biurka. Ledwo umie�ci� j� w plecaku, us�ysza� kroki i g�osy na pi�trze. Po chwili da�o si� s�ysze� krzyki, i dwa strza�y.
Aganopulos zacisn�� powieki. Poczu� �zy sp�ywaj�ce po policzkach. Wiedzia�, co si� sta�o. Jego rodzice byli ju� martwi. Zacisn�� z�by, otar� �zy i zacz�� wspina� si� po schodach.
- Kto� jest w piwnicy! - us�ysza� ostry g�os. - Fabio, sprawd�!
M�ody Grek wyj�� zza paska pistolet na kulki i czeka�, a� klamka w drzwiach si� poruszy. Wtedy z impetem na nie napar�.
- A! M�j nos! Jak boli! - krzykn�� Fabio, wysoki, przystojny blondyn, �api�c si� za twarz i upadaj�c na pod�og�. Zala� si� krwi�. Aganopulos jednak nie patrzy� na niego. Skoczy� nad nim i pu�ci� si� biegiem w kierunku drzwi.
- St�j! Nigdzie nie p�jdziesz! - barczysty, umi�niony m�czyzna w czerwonej bluzie i d�insach, rudy, o br�zowych oczach, zast�pi� mu drog�. Podni�s� Berett� trzyman� w d�oni. Wycelowa� w ch�opaka. - Oddaj mi Necronomicon, dzieciaku! Albo dostaniesz kulk� mi�dzy oczy!
- A w�a�nie, �e p�jd�! I nic ci nie oddam! - krzykn�� Aganopulos i strzeli� w kierunku oponenta. Ma�a, plastikowa kuleczka trafi�a bezb��dnie tam, gdzie mia�a – prosto w oko. M�czyzna zawy� i z�apa� si� za twarz, co natychmiastowo wykorzysta� nastolatek, uderzaj�c go ca�ym cia�em w brzuch. Si�a uderzenia powali�a m�czyzn� na pod�og�. Po chwili trzasn�y zamykane drzwi.
**********************
- Jak to, do kurwy n�dzy, on was pokona�?! To przecie� ma�y dzieciak! Ma�y, zawszony, zasmarkany bachor! Jak m�g� pokona� dw�ch z najlepszych ludzi, jakich mam?! - krzycza� Aleister Hirsig, grzmoc�c raz po raz pi�ci� w biurko w swoim gabinecie. By� rozsierdzony i zniesmaczony tym, z kim musia� pracowa�.
- Nie z�o�� si�, szefie! - j�kn�� Fabio, nadal przyciskaj�c mokry kompres do obola�ego nosa. - Zaskoczy� nas! Nie s�dzili�my, �e on nas tak za�atwi! Naprawd�!
- Tak, tak... akurat! Dali�cie si� pokona� g�upiemu dzieciakowi, i tyle! Wstyd�cie si� za siebie, g�upcy! Powinienem was ukara�, i to najsurowiej, jak tylko potrafi�! - Hirsig ponownie uderzy� pi�ci� w biurko. - Chyba, �e macie dla mnie jakie� dobre wie�ci, h�? S�ucham!
- Mamy, oczywi�cie, �e mamy! - krzykn�� przera�ony drugi cz�onek Kr�gu. - Poka� panu, Fabio!
Cz�owiek z obola�ym nosem na chwilk� od�o�y� na bok kompres i wyj�� z torby laptop. Po�o�y� go przed Aleisterem i otworzy�.
- Czyje to? Tego ch�opaka, tak?
- Tak. To jego. Zostawi� w��czony na otwartej skrzynce e-mail. Prosz� przeczyta�.
Przyw�dca Kr�gu spl�t� d�onie, opar� na nich brod� i zacz�� wodzi� wzrokiem po tek�cie. Im d�u�ej czyta�, tym bardziej si� u�miecha� i tym drapie�niej b�yszcza�y mu oczy.
- Znakomicie. Znakomicie. Wiemy wi�c, gdzie uda� si� nasz niesforny wojownik.
- Na pewno ju� go nie znajdziemy, pewnie ju� Agencja go przej�a. Musimy teraz czeka� na to, a� si� ujawni�. Na razie nam si� wymkn��, ale nie na zawsze. - powiedzia� Fabio.
- Uda nam si� go jeszcze dopa��. - powiedzia� z niezachwian�, nadzwyczaj spokojn� pewno�ci� w g�osie, Hirsig.
- Ale... prosz� pana... on ma Necronomicon. - wtr�ci� nie�mia�o Fabio.
- Wiem, �e ma. Znajdziemy go. Natychmiast musimy go znale��.
- Ale.... nie uda nam si�, prosz� pana. - odezwa� si� rudy, br�zowooki cz�owiek, maj�cy teraz opatrunek na jednym z oczu.
- Dlaczego s�dzisz, �e go nie znajdziemy?
- Pomy�lmy. To by�o p� godziny temu. Nie s�dz�, by�my naprawd� go jeszcze byli w stanie odnale��. - odpowiedzia� Fabio.
Aleister zamy�li� si�. Jego podw�adni mieli nieco racji. Jednak Necronomicon by� a� nadto �akomym k�skiem, by od tak go porzuci�. Nie m�g� si� na to zgodzi�. Musia� dzia�a�.
- Fabio, Jazonie, znajd�cie go. Natychmiast. - odpowiedzia�. Decyzja zapad�a. Necronomicon i m�ody Aganopulos, albo nic.
********************
Jazon i Fabio, po wyj�ciu z fili Kr�gu, odetchn�li g��boko. Stali na placu przed Akropolem. Stali i obejmowali si�. Barczysty, umi�niony m�czyzna w czerwonej bluzie i d�insach, rudy, o br�zowych oczach, spojrza� na swego kompana.
- Fabio... powiedz mi, dlaczego my musimy tak �y�?
Wysoki, przystojny, niebieskooki blondyn o do�� d�ugich w�osach spojrza� mu w oczy. Nie musia� nic m�wi�, gdy� Jazon zrozumia� bez s��w odpowied� Fabia.
- Twoje oczy m�wi� wszystko, m�j drogi. - powiedzia� cicho. Zbli�y� si� do swego towarzysza, obejmuj�c go za biodra.
- Wiesz, jak to jest... Wiesz, �e Kr�g daje nam mieszkanie, wy�ywienie, w miar� spokojne �ycie i ochron�, czy� nie? Mamy wszystko, czego nam potrzeba.
Jazon odsun�� si� i spojrza� na panoram� Aten.
- Nie wiem, czy tego chc�... rozumiesz? Nie lubi� zabija�. Nie chc� zabija�.
- A kto chce? Nikt. Ale czasami musimy kogo� zabi�, sam wiesz... - przytuli� si� do Fabia. G�aska� go po piersiach i ramionach. Jazon wygl�da� jednak na zachmurzonego i skwaszonego.
- Chcia�bym odej��... Zwyczajnie odej�� z Kr�gu. Rzuci� to wszystko w diab�y i uwolni� si� z tego piek�a, jakie mamy na co dzie�. - szepn��.
- Wiem, skarbie, ja to rozumiem. - poca�owa� Jazona w usta i tak stali przez chwil�, ca�uj�c si� nami�tnie.
- Co teraz zrobimy, kotku? - zapyta� ze �zami w oczach.
- A co mo�emy zrobi�? Zreszt�, mam pewien plan. Chod�, opowiem ci wszystko. - Fabio poci�gn�� go za r�k� i obeszli Akropol naoko�o. W skale, kt�ra znajdowa�a si� niedaleko jednej z ulic, znajdowa� si� tajny gara� Kr�gu. Umiejscowiony by� dok�adnie z ty�u wzg�rza tak, �e, patrz�c w g�r�, widzia�o si� tyln� �cian� Partenonu.
- Bierzmy auto i w drog�. - odezwa� si� Fabio, naciskaj�c na okr�g�y kamie� w �cianie skalnej. Ze zgrzytem kamienne bloki schowa�y si�, odchylaj�c do �rodka, jak skrzyd�a wr�t. Pojawi� si� na ich miejscu prostok�tny, wysoki na ponad dwa metry i szeroki na trzy, wjazd do podziemnego parkingu. Zbiegli nim i wsiedli do jednego z kilkunastu zaparkowanych tam, jednakowych, czarnych Suburban�w.
Po chwili byli ju� w drodze, a Fabio zacz�� opowiada� o swym planie.
- Wszystko obmy�li�em, wiesz? Po tym zadaniu, gdy tylko odzyskamy Necronomicon i tego ch�opaka, Aganopulosa, p�jd� do Alesteira i za��dam...
- Za��dasz? - przerwa� mu Jazon.
- Poprosz� o to, by to by�a nasza ostatnia misja. Zainkasujemy nasza wyp�at� i pieni�dze na dom. Niewielki, ale w�asny. I ty, i ja, zamieszkamy w nim razem.
- S�dzisz, �e Aleister si� zgodzi? - spyta� sceptycznie jego partner.
- A ma powody, by odm�wi�, skoro zale�y mu na Necronomiconie i tym dzieciaku? - odpar�, rozwiewaj�c ostatecznie w�tpliwo�ci Jazona. Ten bowiem u�miecha� si� szeroko.
Zmierzali w stron� placu, na kt�rym kiedy� sta�a �wi�tynia Zeusa Olimpijskiego w Atenach.
*******************

Aganopulos bieg� co si� w nogach. Nie by�o ju� daleko. Naprawd�, tylko kilkaset metr�w dzieli�o go od placu, na kt�rym w zamierzch�ych czasach znajdowa�a si� �wi�tynia Zeusa Olimpijskiego w Atenach. Ju� widzia� plac, ju� widzia� zarysy stercz�cych w niebo kolumnad, odcinaj�cych si� wyra�nie na tle nocnego nieba. Widzia� te� co� jeszcze. Co�, czego tam na pewno nie powinno by�. Co bardzo kontrastowa�o ze, sk�din�d, romantyczn� sceneri� zabytkowych ruin – czarny samoch�d z przyciemnionymi szybami, stoj�cy z w��czonymi �wiat�ami na �rodku placu. �wiat�ami skierowanymi akurat w stron� Aganopulosa.
- Jest! Jest! To na pewno ten przyjaciel, kt�ry wys�a� mi e-mail! - pomy�la�. W g��bi duszy czu� jednak, �e jest w niebezpiecze�stwie. Zwolni� wi�c nieco kroku i si�gn�� znowu woln� r�k� po pistolet na kulki. Licha to bro�, lecz uratowa�a mu raz �ycie. Dlaczego nie mia�aby tego uczyni� znowu?
Dlatego, �e, oparty o mask� wozu, sta� przystojny, wysoki, z d�ugimi czarnymi w�osami zwi�zanymi z ty�u w kucyk, m�czyzna, �ciskaj�cy w d�oni ma�y, por�czny P90, za� o kolumny oparci stali dwaj inni ludzie w garniturach z karabinami M4 w d�oniach. Na ca�e szcz�cie, nie mieli z�ych zamiar�w. Gdyby w tym miejscu czeka� w podobnej pozie i obstawie Aleister Hirsig, pistolet na kulki by�by tylko tym, czym by� w istocie – nic nie znacz�c� zabawk� w r�kach dziecka.
- To ty jeste� Aganopulos? - spyta� Adonis, podchodz�c do ch�opca.
- Tak, to ja.
- Masz Necronomicon ze sob�? Jest ca�y? - nie czekaj�c na odpowied�, przyw�dca filii Agencji wyrwa� dzie�o z dr��cych nadal r�k nastolatka. Dok�adnie go obejrza� i przewertowa�.
- Tak, jest ca�y. Nic mu si� nie sta�o. Czego nie mo�na powiedzie� o moich rodzicach! Jakie� dwa zbiry zabi�y ich i pr�bowali te� zabi� mnie! Ledwo im uciek�em!
- O prosz�. Taki m�ody, a ju� tak wiele przeszed�... - w g�osie Adonisa podziw miesza� si� z melancholi�. Przypomnia� sobie co nieco swoj� histori�.
Od zawsze rodzice nie wierzyli w ani jedno jego s�owo. Nie to, �e k�ama�, po prostu by�... nieco inny ni� wszyscy jego r�wie�nicy. Od najm�odszych lat widzia� rzeczy, kt�rych inni nie potrafili zobaczy�. Widzia� na cmentarzach zb��kane dusze, kt�re przechadza�y si� mi�dzy grobami. Potrafi� ujrze� anio�y, pod��aj�ce krok w krok za tymi, kt�rych mia�y strzec. Potrafi� dostrzega� duchy w miejscach, kt�re inni uwa�ali za nawiedzone. Te wszystkie dobre dusze i istoty wiedzia�y, �e je obserwuje. Pami�ta�, jak, gdy mia� pi�� lat, zobaczy� staruszk� w autobusie, a obok niej, na siedzeniu, odzian� w d�ug� szat�, pi�kn� blondynk� z niebieskimi oczami i kr�conymi w�osami. U�miechn�a si� do niego i pomacha�a r�k�. Po chwili staruszka wsta�a i wysiad�a z autobusu. By�aby si� potkn�a na schodku, gdyby blondynka nie chwyci�a jej r�ki i nie nakierowa�a jej na rami� stoj�cego obok m�czyzny, kt�rego staruszka si� uchwyci�a. Blondynka u�miechn�a si� ciep�o na po�egnanie do m�odego Adonisa, i odesz�a za staruszk�. Mia�a wielkie, szare skrzyd�a.
Gdy ch�opiec powiedzia� do mamy, co zobaczy�, poczochra�a go tylko czule po g�owie, m�wi�c co� o wielkiej wyobra�ni dzieci. Podobnie nie rozumia�a i nie dawa�a wiary temu, co by�o potem. Ojciec z reszt� tak�e. Wydarzenia te i widzenia nasila�y si�, a� do momentu dziesi�tych urodzin Adonisa, gdy pozna� Pixa, swego Opiekuna astralnego. Pewnego razu po prostu mia� co� w rodzaju snu. �ni�o mu si�, czy te� widzia� w g�owie, �e znajduje si� na rozleg�ej, trawiastej polanie. Drzewa z wielkimi, czerwonymi owocami, jakich nigdy nie widzia�, ma�e, p�ochliwe, r�owe i br�zowe, futrzane zwierzaczki o wielkich, bursztynowych oczach, dwa s�o�ca na b��kitnym niebie, chyl�ce si� ju� ku zachodowi i dwa, niewyra�ne jeszcze, ksi�yce. Na ��ce tej znajdowa� si� ma�y pag�rek. W nim za� ma�a jaskinia. Adonis dok�adnie pami�ta�, jak niepewnie st�pa� po �wie�ej, spr�ystej trawie. Jak z ciarkami na plecach wszed� do jaskini. I jak krzykn�� przera�ony, widz�c �pi�cego breytexa.
Nie, �eby by� straszny, ale dla dziesi�ciolatka widok tak dziwnego stworzenia by� czym� niezwyk�ym i strasznym. Jeszcze wi�kszego szoku dozna�, gdy �w stw�r zacz�� do niego m�wi� w g�owie. Rozumia� jego s�owa. ��ty, futrzany stw�r m�wi� po grecku! Kaza� si� Adonisowi nie ba� i usi��� przy sobie. Ten jednak obudzi� si� ze snu z krzykiem. Przynajmniej wtedy wmawia� sobie, �e to sen. Ostatnie, co pami�ta�, to zdanie „Nazywam si� Pix. Jestem twoim Opiekunem”. Rodzice wy�miali go, co wcale nie poprawia�o mu nastroju. Denerwowa� si� i z�o�ci�, �e oni nie widz� tego, co on widzi. �e mu nie wierz� w jego opowie�ci. Zw�aszcza, �e podobne sny, a jak potem mu Pix wyja�ni�, wej�cia w r�wnoleg�y wymiar, by�y coraz cz�stsze. Rodzice zabrali go nawet do psychologa, kt�ry orzek�, �e to po prostu wymy�lony przyjaciel.
Jak Adonis trafi� do Agencji? To do�� d�uga opowie��. Pewnego razu, w wieku osiemnastu lat, gdy Pix by� ju� stale przy nim na Ziemi, zobaczyli niezwyk�� scen� w zau�ku Aten. M�czyzna przyparty do muru przez Lami� nie mia� gdzie uciec. Adonis nigdy nie zapomni tego strasznego widoku.
Nazwa lamia oznacza w greckim du�ego rekina. Lamia to tak�e potw�r lub demon z mitologii greckiej, kt�ry wabi dzieci i m�odych m�czyzn, a nast�pnie ich po�era. Wed�ug wierze� mitycznych, Lamia by�a kr�low� Libii i kochank� Zeusa. Kiedy rozz�oszczona Hera zamordowa�a jej dzieci, zrozpaczona Lamia zacz�a zabija� wszystkie napotkane dzieci, za� jej twarz sta�a si� mask�. Lamia mo�e przybiera� posta� pi�knej kobiety, by wabi� swe ofiary. Czasem wspomina si� o tym, �e Lamia zosta�a przekl�ta i nie mo�e zamkn�� oczu, przez co wci�� dr�czy j� obraz swych zamordowanych dzieci. By�a zaliczana do menad (bachantek), czyli kobiet, kt�re tworzy�y orszak Dionizosa w podr�ach z Libii do Grecji.
Niekt�re mity przedstawia�y j� jako c�rk� Posejdona. Czasem jest pokazywana jako kobieta z ogonem w�a zamiast tu�owia, ale najcz�ciej jest ukazywana jako kobieta ze skamienia�� twarz�, tak jak opisa� j� historyk Diodor Sycylijski. P�niej uto�samiano Lami� z folklorystycznymi wampirami i sukkubami, kt�re uwodzi�y i wysysa�y krew. We wsp�czesnym folklorze greckim Lamia jest upodobniona do Baby Jagi. Mieszka na odludziu w podupad�ym domu lub wie�y, zjada ludzkie cia�a i ma magiczne zdolno�ci. Potrafi lata� i cz�sto wykorzystuje t� umiej�tno��. Fruwa nad polami i niszczy plony.
Lamia jest tak�e obecna w folklorze pa�stw ba�ka�skich, gdzie oznacza stworzenie przypominaj�ce olbrzymiego gada z psi� g�ow�, maj�cego ogromne pazury i z�by. Paszcza lamii jest tak wielka, �e mo�e po�kn�� w ca�o�ci cz�owieka albo nawet wo�u. Lamia panuje nad lokalnymi wodami, mo�e zatrzyma� np. bieg rzeki i zagrozi� okolicy susz�. W ten spos�b zmusza wie�niak�w do sk�adania jej ofiar z ludzi.
W rzeczywisto�ci lamia, kt�r� widzia� m�ody Adonis, nie wygl�da�a jak te ba�ka�skie lamie. By�a to kobieta z twarz� nie zdradzaj�ca jakichkolwiek emocji, nieruchom�. Ani jeden mi�sie� twarzy nie porusza� si�. Jedynie usta potrafi�y si� otwiera�, gdy lamia si� po�ywia�a. I oczy... okropne, pe�ne smutku i nienawi�ci oczy... Utkwione tylko w nim, w Adonisie. By�a gotowa skoczy� na niego i jednym smagni�ciem ogona, kt�ry zast�powa� jej nogi, pogruchota� mu ko�ci. Mog�a go pochwyci� w morderczy u�cisk w�owego cia�a i zgnie��. Do pasa kobieta, pi�kna, o niezwykle zniewalaj�cych kszta�tach i pi�knych, j�drnych piersiach, wyposa�ona jednak w ogromne szpony zamiast d�oni i wielkie, ostre z�by.
Adonis pami�ta� jej w�ciek�y ryk, i przepe�nione w�ciek�o�ci� oczy utkwione w nim jak w kawa�ku mi�sa, kt�re zaraz po�re. Wiedzia�, �e lada moment zginie. Lamia rzuci�a si� na niego i... w tym momencie pad�a w konwulsjach na ziemi�. Okaza�o si�, �e jaki� cz�owiek w kamizelce kuloodpornej i czarnych okularach przeciws�onecznych strzeli� lamii w plecy z paralizatora. Zaj�to si� m�odym m�czyzn�, niedosz�� ofiar� lamii, kt�ry straci� przytomno��. Nie chciano pocz�tkowo przyj�� Adonisa do Agencji, ale gdy powiedzia� im o swych zdolno�ciach, i dowi�d� prawdziwo�ci ich podczas jednej z misji w nawiedzonym domu, zosta� przyj�ty.
- Co z nim zrobimy? Szefie? - dobieg� go g�os jednego z agent�w. - Co zrobimy z Aganopulosem?
- A, tak, jasne. - otrz�sn�� si� Adonis. - Zabieramy go ze sob� do Agencji. Na pewno jest na celowniku Aleistera Hirsiga i jego ludzi. Musi nam dok�adnie wyt�umaczy�, jak wszed� w posiadanie Necronomiconu, i kto zabi� mu rodzic�w.

********************
W chwili, gdy Aganopulos z Adonisem mia� wsi��� do samochodu i odjecha� w stron� filii Agencji, jeden z opartych o kolumn� agent�w gwa�townie si� uchyli�, tym samym ratuj�c sobie �ycie. Tu� nad jego g�ow� kule wy��obi�y g��bokie dziury w kolumnach.
- Kr�g! Kr�g! - krzycza�, padaj�c na plecy i odczo�guj�c si� za kolumn�.
- Na ziemi�! Na ziemi�! - Adonis pchn�� m�odego nastolatka i nakaza� mu siedzie� cicho. Poderwa� si� i wycelowa� w stron� ciemno�ci, z kt�rej pad�y strza�y. Zatoczy� szeroki ruch r�k�, strzelaj�c ze swego P90. W tym samym czasie dwaj inni agenci zrobili to samo. Nic to jednak nie da�o. Wychylili si� zza kolumn, patrz�c pytaj�co na swego szefa i unosz�c brwi.
- Czeka�. Czeka�. - porusza� bezg�o�nie ustami, pokazuj�c w powietrzu uniesion� pi��.
Przyt�aczaj�ca cisza na kilka sekund zaleg�a nad placem. Nic si� nie dzia�o, a� nagle pad�y kolejne strza�y, tym razem z przeciwnego kra�ca ruin. Pech chcia�, �e kule trafi�y w opony Mercedesa, dziurawi�c je. Agenci uchylili si� i odpowiedzieli salw�. Nadal nic.
- Chc� nas rozproszy� i sprowokowa� do opuszczenia os�ony. - my�la� przyw�dca filii. - Za wszelk� cen� nie mo�emy do tego dopu�ci�.
Nie wiedzia�, co robi�, wbijaj�c w ciemno�� wzrok. Kolejne strza�y zmusi�y go jednak do ukrycia si� za samochodem i siedzenia na ziemi obok przera�onego m�odego cz�owieka.
- Co robi�, co robi�... u licha, zupe�nie nie wiem, co uczyni�. Nie mo�emy przecie� tu czeka� wieczno��. - m�wi� do siebie na g�os.
Jego s�owa znalaz�y odpowied�. Us�ysza� w g�owie g�os Pixa, swego Opiekuna astralnego.
- Nie mo�ecie si� ruszy�, nie? Pozw�l wi�c, �e ja si� rusz�. Przecie� nikt mnie nie widzi, spr�buj� ich wykry�, a ty ich zdejmiesz. Patrz�c tam, gdzie stoj�. Jasne?
Adonis rozpromieni� si�. To by� znakomity pomys�. Zamkn�� oczy.
- Co pan robi? Niech pan nie wstaje! - szepn�� Aganopulos, chwytaj�c go za rami�. Ten jednak wyrwa� si� mu i stan�� wyprostowany. �ciska� w spoconych d�oniach P90, wygl�daj�c zza os�ony, jak� dawa� mu Mercedes. Widzia� wyra�ny, bia�y zarys breytexa biegn�cego w stron� zachodniego skraju placu.
- Mam ich! Przynajmniej jednego przy Suburbanie! Zaraz b�dzie strzela�, kryj si�! - us�ysza� g�os w g�owie. Szybko schyli� si�, unikaj�c kul, kt�re rozbi�y jedn� z szyb samochodu.
- Teraz, Ado, teraz! Natychmiast! - krzykn�� breytex.
Adonis, wci�� maj�c zamkni�te oczy, spojrza� w kierunku, gdzie ostatnio widzia� swego kompana. Jego Opiekun astralny siedzia� na Suburbanie i wskazywa� �ap� co� w pobli�u. Przyw�dca filii otworzy� na moment oczy, przesun�� si� i skierowa� P90 dok�adnie w kierunku, w kt�rym powinno znajdowa� si� auto Kr�gu. Zamkn�� oczy, usztywni� wyci�gni�t� d�o� i nacisn�� spust. Przera�liwy wrzask i j�k b�lu przeszy�y powietrze.
- Brawo! Prosto w klatk� piersiow�! Jeden wyeliminowany! - ponownie us�ysza� w g�owie g�os Opiekuna. Jednocze�nie z drugiej strony placu da� si� s�ysze� g�o�ny krzyk. Wida�, koledze martwego faceta zabrak�o zimnej krwi.
- Jazonie! Nie!
Agenci odwr�cili si� i oddali w jego posiadacza stron� seri� strza��w, jednak niecelnych.
- Czekaj, Ado. Ja si� zaraz zorientuj�, gdzie jest ten drugi dok�adnie.
- Nie ma czasu. Musimy chroni� Aganopulosa. Nie ma czasu na szukanie go. - odpowiedzia� telepatycznie. Po czym doda�, zwracaj�c si� do skrytych za kolumnami ludzi – Biegiem do Suburbana! Natychmiast! - I, gdyby nie us�yszeli, da� im znak r�k�. Oni skin�li g�owami i ruszyli p�dem w stron� samochodu Kr�gu. Adonis podni�s� z ziemi nastolatka i, �ciskaj�c go za rami�, ruszy� biegiem za swymi lud�mi. Po chwili zobaczyli czarny Suburban zaparkowany na skraju placu.
- Pr�dko! Do �rodka, p�ki tamten nie po�apa� si�, o co... - zacz�� Adonis, ale nie doko�czy�, gdy� ciemno�� przeszy�y kolejne kule, �wiszcz�c im nad g�owami. Wida� drugi cz�onek Kr�gu nie ust�powa� tak �atwo i mia� zamiar zabi� ich za �mier� swego kompana.
- Szybko! Natychmiast do �rodka, szybko! - ponagli� swych podw�adnych przyw�dca filii. Wsiedli, trzasn�y drzwi i samoch�d ruszy� z piskiem opon.
- Necronomicon! Zosta� na ziemi ko�o Mercedesa! - j�kn�� Adonis.
Za nimi s�ycha� by�o jeszcze strza�y.
- Trudno. Niewa�ne. Najwa�niejsze, �e ty jeste� ca�y. Tylko to tak naprawd� si� liczy. - rzek� Adonis, lecz w g��bi serca kl�� i przeklina� si� za to. Jak mogli straci� tak wa�ny strategicznie przedmiot, za kt�ry rodzice m�odego Aganopulosa stracili �ycie, a bibliotekarz w bibliotece Uniwersytetu Buenos Aires niemal zap�aci� najwy�sz� cen�? Je�li ten cz�owiek, kt�rego zostawili za sob�, odnajdzie ksi�g�, to na pewno dostarczy ja swemu panu.
Nie by�o to jednak teraz wa�ne. Najistotniejsze by�o to, �e Aleister Hirsig straci� ofiar�, kt�r� chcia� zabi�. Adonis nie wiedzia� tylko, na jakiej podstawie Aleister dobiera swe ofiary. Wiedzia� tylko jedno – by�y to osoby, kt�re jako� wesz�y mu w drog�. Mieli z nim styczno��. Z nim lub z jego lud�mi. W ka�dym b�d� razie osoby te musia�y jako� zawini�, zaj�� za sk�r� Aleisterowi. Lub mo�e znalaz�y si� po prostu w z�ym miejscu o z�ym czasie?
Pewnym by�o tylko to, �e nale�y jak najlepsz� ochron� zapewni� temu trz�s�cemu si�, wystraszonemu nastolatkowi, siedz�cemu teraz obok Adonisa na tylnym siedzeniu Suburbana. Je�li im si� to nie powiedzie, a znaj�c Hirsiga, nie u�atwi on im zadania, mo�liwe jest, i� ten ch�opiec stanie si� jego kolejn� ofiar�.
Nikt w Agencji nie wiedzia�, dlaczego Aleister Hirsig zabija tych ludzi i dlaczego akurat w tych, a nie innych miastach. Dzia�ali wi�c jakoby tylko prewencyjnie, staraj�c si� chroni� osoby b�d�ce celem tego cz�owieka. O ile Hirsig jest cz�owiekiem.
- Zaraz b�dziemy na miejscu. - odezwa� si� przyw�dca filii Agencji w Atenach, klepi�c po ramieniu siedz�cego obok ch�opaka. Nie martw si�. Jeste� w dobrych r�kach.
- Wiem. Dzi�kuj�.
***********************


Jakie wra�enia po przeczytaniu?

Przeskocz do forum:

U�ytkownicy sewisu:

Zarejestrowanych: 12074

Aktualnie zarejestrowanych online (0) :

Go�ci: 1